towskiego palcem sprawdził. To wszystko z wielkim spokojem uczyniwszy, ukląkł i począł się modlić po cichu. Ksiądz podał mu krucyfiks do ucałowania. Gorju stał tuż obok skazanego, wsparty na mieczu. Zegar siódmą godzinę wydzwaniać zaczął. Mistrz Cappeluche, podniósłszy ręce do nieba, zawołał: „Łaski, Panie na Niebie!“ i położył głowę na pieńku.
Ani jeden okrzyk nie wydarł się z niczyjej piersi, wszystkie usta były zamknięte, wszyscy stali, jak wryci, wstrzymując oddech; całe życie tych tłumów w oczach ich się skupiło.
Wtem miecz Jana Gorju błysnął w powietrzu. Z ostatniem uderzeniem zegara miecz spadł i głowa byłego kata potoczyła się na kupę piasku, gryząc ją zębami i krwią brocząc.
Tułów, jak zwykle w podobnych razach, ruchem wstecznym się cofnął i upadł z drugiej strony pieńka. Krew tryskała z arteryi szyi, jak woda przez sito polewaczki.
Z piersi całego tłumu jeden wspólny i jednoczesny wydarł się krzyk. Oddech, przez chwilę zaparty, powracał stu tysiącom widzów tej strasznej sceny.
W kilka miesięcy po opisanych powyżej wypadkach, książę Burgundyi pewnego razu wszedł na salę Rady i zasiadł, jakby dla wypróbowania roli, którą kiedyś spodziewał się odgrywać, na tronie króla Karola VI.
Jego tylko przybycia oczekiwano dla wprowadzenia posła z Rouen.
Był to ksiądz, siwy staruszek. Przyszedł on z Rouen boso i z kijem pielgrzymim w ręku, jak przystoi na czło-