Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/314

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jący tę drogę, pogwizdując ulubioną swoją śpiewkę, zatrzymując się na każdem piętrze i mówiąc, gdy dozorca prowadził go jeszcze dalej:
— Tam do dyabła! to musi być jakiś wielki dygnitarz.
W ten sposób zeszli w dół przez jakie sześćdziesiąt stopni.
Tu dozorca zatrzymał się, otworzył drzwi tak nizkie, że Cappeluche, który był wzrostu zwykłego, musiał się dobrze nachylić, aby módz wejść do lochu, do którego drzwi te prowadziły. Przechodząc, zauważył, że drzwi te były mocne i dobrze zamknięte. Miały one grubości na cztery palce, okute były blachą żelazną, a łańcuch gruby je zamykał. Widząc to, Cappeluche kiwnął głową na znak. że to dla niego nie nowość — i wszedł. Loch był pusty.
Cappeluche spostrzegł to od pierwszego rzutu oka, lecz sądził, że ten, do którego został wezwany, jest teraz w sali badań, lub na torturach. Postawił więc miecz swój w kącie z zamiarem oczekiwania więźnia.
— To tutaj — rzekł dozorca.
— Dobrze — odpowiedział krótko Cappeluche.
Ryszard chciał odejść, zabierając lampę, Cappeluche prosił, ażeby mu ją zostawił. Ponieważ dozorcy nie wydano rozkazu, aby go bez światła zostawił, uczynił więc zadosyć temu żądaniu. Zaledwie Cappeluche wziął lampę do ręki. zabrał się do roboty, a w poszukiwaniach, jakie czynił, nie słyszał, że klucz obrócono w zamku dwa razy i drzwi zamknęły się za nim na dwa spusty.
Na łóżku w słomie znalazł to, czego szukał tak pilnie.
Był to kamień, który jakiemuś więźniowi służył za poduszkę.
Cappeluche przeniósł kamień na środek lochu, przy-