Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stronę i każdy pobiegł w pierwszą ulicę, jaką po drodze napotkaj.
Tymczasem na ulicach miasta krew się lala. Słychać było jeno same okrzyki: „śmierć! śmierć marszałkowi! Precz z d’Armagnac’iem! Bić, zabijać! Wyrżnąć ich wszystkich!...“ Tłumy żaków, mieszczan i rzeźników przebiegały ulice, burzyły domy, o których wiedziano, iż należą do stronników marszałka, a właścicieli zabijano i ćwiertowano mieczem i toporem. Bandy kobiet i dzieci biegły w ślad za bijącymi, z nożami zakrwawionymi w rękach i dobijały tych, którzy jeszcze drgali.
Naród, jak tylko uczuł się uwolnionym z pod jarzma marszałka, mianował J. M. pana de Bar prefektem Paryża w miejsce znienawidzonego Duchatela. Nowy urzędnik, którego obowiązkiem było trzymać nadzór nad porządkiem w mieście, widząc Paryżan tak rozwścieczonych i tak zaciętych w swej nienawiści, nie śmiał im stawiać oporu i chociaż widział wszystkie to nadużycia, powtarzał tylko łagodnie:
— Przyjaciele moi, czyńcie, co się wam podoba!
Pośród tej rzezi i tych gwałtów, człowiek jakiś, bledszy, niż inni, więcej zdyszany i więcej niż inni potem oblany, rzucał się na wszystkie strony, biegał we wszystkich kierunkach.
— Marszałek! — wołał on — gdzie jest marszałek! Czy tu niema maszałka!?
— Nie! — odpowiadano mu.
— Gdzież on?
— Niewiadomo, panie Leclerc! Kapitan de l’Ile-Adam ogłosić kazał, że da tysiąc talarów w złocie nagrody temu, który znajdzie jego kryjówkę.
Perrinet nie słuchał więcej, dopadł jednej z drabin,