Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

koma się ich uchwyciła, zapewniając sobie możność powrotu do tej dawnej pozycyi, a odwracając się do tłumu, rzekła z tą pewnością siebie, która zdradzała, przyzwyczajenie jej i obycie z podobnemi sprawkami:
— Wiecie przecie, że jeżeli się do niczego nie przyzna, nie będą mogli go powiesić!
Nowy jęk, wydobywający się z lochu, zmusił ją do powrotu na stanowisko.
— Aha! — zawołała, teraz będzie co innego! Kat rzucił szczypce na bok... O! leżą tam przy ruszcie!... — Cóż to znaczy, czyżby się już zmęczył oprawca?
Usłyszano uderzenia młota.
— Ah! teraz rozumiem, biorą go między deski!
Był to inny rodzaj tortury. Na nogi nieszczęśliwego zakładano dwie deski w całej długości i krępowano je silnie grubymi i mocnymi powrozami. Następnie pomiędzy nie wbijano gruby klin żelazny, który miażdżył ciało i kruszył kości torturowanego.
Kawaler jednak mimo bólu strasznego nie wymówił nic, uderzenia młota bowiem rozlegały się z ciągle wzrastającą siłą i szybkością. Kata gniewać to zaczynało.
Niezadługo jednak wszystko ucichło, uderzenia młota ustały, kilka razy tylko jęki boleści rozdarły powietrze, ale i to wkrótce umilkło.
Stara Joanna podniosła się, a otrzepując pył z kolan i poprawiając czepiec, rzekła:
— Na dziś skończone badanie, omdlał, nic nie wyznawszy!
I odeszła w przekonaniu, że dłuższe oczekiwanie byłoby bezużyteczne.
Głęboka znajomość, jaką stara okazywała co do zwyczajów w podobnych razach, tak była przekonywająca, że cały tłum, otaczający okienko, rozproszył się, a po-