Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Pamiętaj waść, że jestem królową i że rozkazałam ci wyjść stąd!
Dupuy mruknął kilka wyrazów; ponieważ jednak wszyscy znali przewagę, jaką królowa Izabella, miała nad słabym monarchą, lękał się teraz, dopóki znajdowała się tak blizko, aby chwilowo utraconej władzy nie odzyskała na nowo. Skłonił się więc z większym, niż go dotąd okazywał, szacunkiem i wyszedł, stosując się do rozkazu królowej.
Zaledwie spuściła się za nim i jego dwoma towarzyszami zasłona, królowa padła na fotel; Karolina wybuchnęła płaczem, a Perrinet Leclerc wybiegł z ukrycia.
Bledszy był, niż zwykle, lecz widocznem było, że bladość ta pochodzi raczej z gniewu, niż z obawy.
— Czy mam zabić tego człowieka!? — wymówił przez zaciśnięte zęby, trzymając w ręku obnażony sztylet.
Królowa gorzko się uśmiechnęła. Karolina rzuciła się do nóg jej z płaczem. Grom, który uderzył w królowę, był również dotkliwym ciosem dla tych dwojga młodych ludzi.
— Zabić go! — rzekła królowa, sądzisz, więc, młodzieńcze. że do tego potrzebowałabym twojej ręki i twego sztyletu? Zabić go!... i po co?... patrz, w podwórzu pełno żołnierzy... zabić go... czyż to ocali Bourdona?
Karolina obfite łzy wylewała. Ze współczuciem dla królowej i pani swojej, łączyły się w jej sercu własne i niemniej dotkliwe cierpienia i obawy. Królowa, traciła to, co posiadała; Karolina traciła nadzieję ziszczenia swych pragnień, i ona więcej, niż królowa, godną była pożałowania.
Królowa mówiła dalej:
— Płaczesz, Karolino... ty płaczesz,!... a pozostaje ci przecież ten, którego kochasz!... Rozstanie wasze będzie