Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kawalerze de Bourdon — zawołał głosem, w którym niepodobbna było odnaleźć śladu nawet wzruszeniu. — w imieniu króla wzywana cię, oddaj swój miecz! Jeżeliś się wzbraniał oddać go dwom żołnierzom prefektury, to może mniej upakarzajacem uznasz, dla siebie złożyć go w ręku Wielkiego Marszałka Francyi.
— Nie oddam go — odparł dumnie Bourdon — chyba temu, kto się ośmieli zabrać mi go przemocą.
— Szalony! — mruknął Bernard.
W tejże chwili ruchem tak szybkim, jak myśl sama, porwał wiszącą u siodła maczugę, o której już wspominaliśmy. Ciężka broń, jak proca mignęła nad jego głową, a wypadając z rąk jego ze świstem i szybkością kamienia, wyrzuconego przez maszynę wojenną, jak trzcina zgięła się na głowie konia śmiałego Bourdona.
Zwierzę, śmiertelnie ugodzone, z zakrwawionym łbem, podniosło się na tylnych kopytach, zachwiało się i w jednem mgnieniu oka koń i jeździec upadli na wznak i pozostali bez ruchu na kamieniach.
— Idźcie i podnieście tego młokosa! — rzekł Bernard.
I powrócił na miejsce swoje u boku króla.
— Zabiłeś go? — spytał Karol.
— Zdaje mi się, że tylko omdlał.
Tanneguy potwierdził zdanie Marszałka.
Przyniósł on papiery, znalezione przy kawalerze de Bourdon. Pomiędzy nimi znajdował się list jakiś, którego adres napisany był ręką Izabelli Bawarskiej.
Król pochwycił list ten konwulsyjnie.
Natychmiast też otaczający go panowie usunęli się przez dyskrecję, śledząc jednak oczyma coraz bardziej wzrastającą boleść w twarzy Karola VI.
Kilkakrotnie podczas czytania ocierał on pot, spły-