Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i Filipa d’Artois; dalej jeszcze księżna Baru z córką, w towarzystwie Karola d’Alberta i de Coucy, którego imię samo przywołuje już na pamięć niejeden z wielkich jego czynów, a który nosił dewizę najskromniejszą, a może też najdumniejszą swego czasu: „Królem nie jestem, ani księciem... jestem panem de Coucy!“ (Ne suis prince, in due aussy, je suis le seigneur de Coucy).
O innych panach, damach i pannach, które tam były na koniach, wozach strojnych, w lektykach i t. p. — nie chcemy już wspominać. Wystarczy, gdy dodamy, że czoło pochodu, na którem znajdowała się królowa, dotykało już przedmieść stolicy, gdy jeszcze szereg paziów i koniuszych, którzy pochód zamykali, nie wyszedł był z głównej ulicy Saint Dénis. Przez całą długość drogi witały królową okrzyki: „Noél!“, które w owym czasie zastępowały jeszcze późniejszy okrzyk: „Niech żyje król!“ Naród w tej epoce wiary nie mógł znaleźć wyrazu, któryby lepiej streszczał radość, jak ów wyraz, przypominający narodziny Chrystusa.
Nic potrzebujemy zapewne dodawać, że spojrzenia wszystkich mężczyzn dzieliły się pomiędzy Izabelę Bawarską i Walentynę Medyolańską, tak jak spojrzenia kobiet dostawały się w równej części prawie księciu de Touraine i hrabiemu de Nevers.
Przybywszy do bramy Saint Denis, królowa zatrzymała się; tam bowiem przygotowano dla niej pierwszą stacyę.
Był tu ustawiony rodzaj ołtarza, okrytego niebieskim atłasem z baldakinem w gwiazdy złociste. W chmurach, ponad gwiazdami dzieci, poprzebierane za aniołków, śpiewały pieśni melodyjne, około pięknej i młodej dzieweczki, wyobrażającej Matkę Boską, trzymającą na kolanach małe dzieciątko, które bawiło się młynkiem, zrobionym z wielkiego orzecha. Szczyt baldakinu stanowiły