Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzył się oczy księcia Jana. Odwrócił powoli głowę w stronę kuzyna swego. Ludwik spał, jakby wszyscy aniołowie niebiescy czuwali nad nim.
Gdy się przekonał, że sen jego był rzeczywistym, książę Burgundyi ostrożnie podniósł się na łokciu, wysunął jedną nogę, potem drugą, końcem palców dotknął podłogi i pocichutku wydobył się całkowicie z pod przykrycia.
Wyszedłszy i oglądając się ciągle na śpiącego Ludwika, podszedł do fotelu, na którym tamten złożył swoje rzeczy, schwycił jego kaftan i wynalazł w nim ów kluczyk, który przed chwilą Ludwik był schował, wziął lampę ze stołu, na którym ją służący postawił, i wstrzymując oddech, jak mógł najciszej posunął się ku drzwiczkom tajemniczym. Potem wsunął z całą ostrożnością kluczyk w zamek... drzwiczki się otworzyły i książę Jan wszedł do tajemnego gabinetu.
W chwilę później wyszedł stamtąd blady i z brwiami ściągniętemi, zatrzymał się chwilę, jakby się namyślał, co mu czynić wypadało, i wyciągnął rękę ku sztyletowi, który złożył był na fotelu...
Nagle jednak zmienił zamiar, cofnął rękę i postawił lampę na stole.
W tej chwili książę Orleanu obudził się.
— Czy potrzebujecie czego, kuzynie? — spytał Jana Burgundzkiego.
— Nie, Mości książę, nic — odpowiedział Jan — ta lampa, w oczy mi świeciła, podniosłem się tedy, aby ją zgasić.
Mówiąc to, dmuchnął na światło i, wróciwszy do łoża, położył się napowrót.