Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Karol Szalony.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem zatrzymał się nagle.
— A jakżeż to zdołasz się wymówić od tej podróży?... Cóż na to powiedzą książęta stryjowie?
— Czy sądzisz, że oni bardzo pragną powrotu króla do zdrowia?
— Nie! na wszystkie bogi!... Książę Burgundyi chciwy jest władzy, a książę de Berri pieniędzy! Szaleństwo mego brata podwaja potęgę pierwszego i napełnia szkatułę drugiego! Ale oni umieją udawać, oni są obłudni i gdy zauważą, że jechać nie chcesz... A zresztą, czyż to możebne, żeby królowa nie chciała!... O, bracie mój! biedny mój bracie!....
Łzy zalały mu oczy. Królowa podniosła głowę swego kochanka jedną ręką, a drugą ocierając łzy te, rzekła łagodnie:
— Pociesz się, drogi książę. Ja nie pojadę do Creil i król uleczony zostanie, a serce twoje braterskie — dodała powoli z lekkim odcieniem ironii nie będzie sobie miało nic do wyrzucenia. Znalazłam na to środek skuteczny....
Uśmiechnęła się z wyrazem nieopisanej złośliwości...
— I jakiż to środek? — zapytał książę.
— Powiem ci to później, to mój sekret. A teraz uspokój się i spojrzyj na mnie, na kochającą cię królowę, czulszemi oczyma.
Książę podniósł na nią oczy pełne miłości.
— Jakżeś ty piękny, mój książę! — mówiła dalej królowa. — Cery twojej ja ci sama zazdroszczę. Bóg zaczął widać tworzyć kobietę, potem pomyślał, że potrzebniejszym mu będzie mężczyzna, dla któregobym ja zmysły stracić mogła, i stworzył ciebie!
— Izabello moja najdroższa!
— Spojrzyj-no, książę; cóż myślisz o tym obrazku?