Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zawady znikły, wszędzie wody podostatkiem, było to coś podobnego do zakątka raju. Nieszczęściem nie ma raju dla poszukiwaczy złota. Równie jak żyd wieczny tułacz, za którym anioł woła: Idź! — kopacz ma za sobą złego ducha, który mu szepcze: Szukaj! Stanęliśmy nad rzeką. Brzegi jej są skaliste. Przez godzinę krążyliśmy prawie nad niemi, a nakoniec rozbiliśmy namiot u podnoża wysokiej góry o 7 lub 8 godzin drogi od pierwszych spadzistości Sierra-Nevada.
Nazajutrz o świcie puściliśmy się w dalszą podróż: od Sonory nie spotkaliśmy żywej duszy. A jednakże wielu przed nami odbyło tęż samą drogę, lecz oni przybyli w porze topienia śniegów, a wody spadające z gór zalały równiny złotodajne. Stanęliśmy około 10 zrana u zamierzonego kresu. Na wielu płaszczyznach mniej więcej wzniesionych, rozpoznaliśmy ślady dawnych robót.
Było to dla nas wskazówką, że tam szukać należy; rozbiliśmy nasz namiot, puściliśmy muły na paszę, sami zaś zajęliśmy się wyszukaniem miejscowości. Zresztą ponieważ żadne oznaki zewnętrzne nie wskazują miejscowości korzystnej lub płonnej, należy probować na chybił trafił.
Zabraliśmy się do pracy, ale zaledwie zapuściliśmy się na dwie stopy głębokości, gdy woda wytrysła. Ta woda przerwała dalszą pracę. Przebyliśmy spadzistość przed nami będącą; wykopaliśmy dwa lub trzy doły, lecz w każdym w mniejszej lub większej głębokości natrafiliśmy na wodę. Pomimo tego nie traciliśmy nadziei. Natrafiliśmy na żyły czerwonej ziemi, lecz po opłukaniu jej nic się nie okazało. W tedy spróbowaliśmy odwrócić wodę.