Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stronę i ujrzawszy człowieka wydobywającego się z wiru, zawołał głosem, który nam tak silnie, okropnie zakrwawił serca. «Człowiek w morzu!« Nie zawiodłem się gdym zawołał: To Bottin!
Kapitan i passażerowie w oka mgnieniu zabrali się do pracy i rzucili szalupę na morze. Porucznik i uczeń niewiadomo jakim sposobem niezwłocznie w niej się ukazali.
Jednocześnie kapitan kazał odmienić kierunek żagli, i okręt wiatr przerzynał. Zresztą ten przypadek nie mógł grozić niebezpieczeństwem, pogoda była prześliczną, a Bottin doskonałym pływakiem. Spostrzegłszy szalupę na morzu, dał znak ręką, że nie potrzeba się spieszyć i lubo płynął w kierunku liny, którą spuszczono z masztu, widocznem było, że nie potrzebował tej pomocy.
Pomimo tego szalupa, na której był porucznik i uczeń, szybko płynęła ku Bottinowi, który ciągle dawał znaki żeby nas zaspokoić; i w istocie szalupa była tylko o 50 kroków od niego, gdy w tem nagle zniknął nam z oczu.
Mniemałem początkowo, że bałwan go pokrył i gdy ustąpi, znów go ujrzymy. Ludzie w szalupie będący toż samo myśleli, gdyż dalej płynęli.
Jednakże po kilku chwilach spostrzegłem, iż się zatrzymali z trwogą, powstali, przykładali ręce do oczu, oglądali na około, zwrócili się do nas, poczem znów okolili wzrokiem przestrzeń morza. Na całym obszarze morza nic się nie ukazało.