Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Co do kufra, niepodobna było myśleć o jego ocaleniu; całą nadzieję pokładałem, że żelazo zachowa złoto. Pożar trwał pół trzeciej godziny, w ciągu których zgorzało 300 domów czyli cała dzielnica piekarzy. Szczęściem mój piekarz mieszkał w końcu ulicy Spokoju; ogień nie dostał się do jego domu. Ofiarował mi schronienie które przyjąłem. Ten zacny człowiek nosił nazwisko prawego męża, nazywał się bowiem Aristides.
Pozostawała mi jedyna nadzieja, to jest mój kufer. Oczekiwałem z nadzwyczajną niecierpliwością na ugaszenie zarzewia, ażeby rozpocząć poszukiwania, w których moi przyjaciele: Tillier, Mirandol, Gauthier i moi dwaj chłopcy, mieli mi dopomagać. Kolejno pilnowaliśmy miejscowości, ażeby gorliwi nie uprzedzili nas w poszukiwaniach, nakoniec na trzeci dzień można było kopać w pogorzelisku.
Wiedziałem miejsce gdzie stał kufer w sklepie, a tem samem mogłem zmiarkować gdzie być powinien w piwnicy, ponieważ ciężar jego zapewniał mnie, że musiał się zapaść pionowo; a przecież kopaliśmy, grzebali wszędzie i nigdzie nie było widać śladu kufra.
Byłem pewny, że mój biedny kufer został skradziony.W tem natrafiłem na stalaktyk żelaza wielkości jaja, i którego powierzchnia błyszczała żyłami złotemi, srebrnemi. Mój kufer stopił się jak wosk, wśród gorejącego płomienia, i oto wszystko co pozostało z mego kufra. Odkryłem śpiż Koryncki.
Wyznaję, iż pojąć nie mogłem żeby z objętości mającej dwie stopy sześcienne powierzchni, pozostała massa wielko-