Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Kalifornia.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stanąwszy przy moście, zwróciłem wzrok w prawo, lecz cóż zobaczyłem na prawo? Miasto, którego nie znałem.
Nie takiem wyobrażałem sobie Enghien.
Rozległe jezioro, zarosłe trzciną i trawami bagnistemi, pełne kaczek, kurek wodnych, nurków, z dwoma lub trzema domami przy szosę: oto moje miasto Eughien, Enghien moich wspomnień, Enghien, gdzie chodziłem na polowanie przed 22 laty.
Ten zbiór domów uważałem za fałszywy Enghien i zacząłem szukać prawdziwego.
Miałem iść do mostu, a potem na prawo.
Na prawo była mała drożyna, skromna dróżka, prawdziwie dla pieszych. Tą drogą miałem dostać się do mojego Enghien.
Udałem się tą drogą.
Ale tą drogą doszedłem do pola ogrodzonego płotami.
W mojej wyobraźni Enghien nie mógł się wznieść do rzędu miasta, ale też nie powinien był zamienić się w pole. Enghien nie było spalone jak Babylon przez Aleksandra, ani Kartaginą spustoszoną przez Scypiona; nie zasiano soli w bruzdach pługa, nie zawieszono piekielnych przekleństw nad miejscem wyklętem. Nie byłem zatem tam gdzie stał Enghien.
Wróciłem nazad; jestto jedyny środek dla podróżnych zbłąkanych w drodze i dla mówców, którzy się zaplątali w swych mowach. Powróciłem tedy i natrafiłem, idąc zawsze na prawo, jakiś most drewniany, który mnie powiódł, chciałem powiedzie w cień, lecz poprawiam się i mówię: w ciemną aleję drzew, przez gęstwinę których, przy odblasku po-