Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O księciu de Richelieu?...
— Spodziewam się, że nie o kardynale. Nie sięgam aż tak daleko.
— Dlaczegóż jednak, mając przyjaciół równie potężnych, usunąłeś się pan od dworu?...
— Dla chwilowego jedynie wypoczynku, — odparł stary baron, — ale powrócę tam niezadługo, — dodał, rzucając dziwne na córkę spojrzenie.
Balsamo zauważył to spojrzenie.
— Marszałek proteguje zapewne pańskiego syna?
— Mego syna! Gdzież tam — nie znosi go.
— Nienawidzi syna przyjaciela?
— Ma najzupełniejszą słuszność.
— Co pan mówisz?
— Pan porucznik jest filozofem! Marszałek się nim brzydzi.
— A Filip nie pozostaje mu dłużnym, wypłaca mu się z procentem — wtrąciła Andrea z niezamąconym spokojem. — Posprzątaj, Nicolino — zawołała jednocześnie.
Dziewczyna oderwała oczy od okna i podbiegła do stołu.
— Dawniej — powiedział baron z westchnieniem — siadywało się przy obiedzie przynajmniej do drugiej po północy. Bo dawniej było co jeść! A gdy się zjadło, to się piło... Raczyć się byle lurą nie sposób!... Hej, Nicolino! — przynieśno butelkę maraskino... jeżeli jest jeszcze notabene.
— Idź, przynieś — potwierdziła Andrea, gdy