Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/912

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc cóż to szkodzi?
— Jakto, co szkodzi? Widać, że pan nie należy do policji i nie zna jej obowiązków.
— Ależ panie, Gilbert u tego filozofa? — to być nie może?
— Wszak sam mi mówiłeś, że ten chłopiec jest filozofem, cóż więc w tem dziwnego, że się zeszli?
— Więc przypuśćmy, że Gilbert jest u pana Rousseau. To cóż stąd?
— Że go nie dostaniesz, wicehrabio.
— Dlaczego?
— Bo Rousseau jest człowiekiem niebezpiecznym.
— Dlaczego nie wsadzicie go do Bastylji?
— Proponowałem to kiedyś królowi, ale nie śmiał tego uczynić.
— Jakto, król nie śmiał?
— Chciał, abym wziął na siebie całą odpowiedzialność; przyznaję się, że odmówiłem.
— Doprawdy?
— Bardzo się trzeba namyślić, nim się kto odważy zaczepić tę całą filozoficzną psiarnię; mają oni dobre zęby i gryźć potrafią. Zabrać kogoś od pana Rousseau? Dziękuję; to zbyt niebezpieczne.
— Daruj, panie de Sartines, ale zrozumieć nie mogę waszej trwogi. Czyż król przestał być królem, a pan jego ministrem policji?
— Ale, bo wy, panowie, nic nie rozumiecie;