Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/907

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I kazał prosić gościa do salonu.
Jan, znużony już bezsenną nocą i tak czynnym porankiem, zagłębił się rozkosznie w fotelu.
Gdy pan de Sartines wszedł do salonu, Jan z rozpromienioną twarzą powstał i uścisnęli sobie ręce.
— Czemuż mam przypisać przyjemność widzenia cię tak rano u mnie, wicehrabio?
— Przedewszystkiem — rzekł Jan, rad, że mu się zdarza sposobność powiedzenia komplementu — chciałem powinszować panu talentu w urządzeniu wczorajszej uroczystości.
— Dziękuję, czy mam to uważać za oficjalne podziękowanie?...
— Jak najzupełniej ze strony Luciennes.
— Miło mi to słyszeć. Wszak tam słońce wschodzi?
— Nawet i zachodzi czasami.
Dubarry zaśmiał się rubasznie.
— Ale, panie de Sartines, chcę także prosić cię o małą przysługę.
— Dwie, jeśli można.
— Skoro rzecz jaka zaginie w Paryżu, czy można ją odnaleźć?
— Tak; byle rzecz ta była bardzo wielkiej lub żadnej wartości!
— To, czego szukam, prawie nic nie jest warte.
— Czego pan szuka?
— Szukam chłopca, mającego mniej więcej lat ośmnaście.