Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Czysta i prawdziwie niewinna istota znosiła zrazu to badanie z zupełnym spokojem, ale niebawem uległa nerwowemu podrażnieniu, napędzającemu krew do głowy, a następnie uczuła się wzburzoną.
Chciała stawić opór panu Balsamo i zaczęła także wpatrywać się weń natarczywie wielkiemi oczyma.
Na nic się to jednek nie zdało. Poczuła, że powieki ciążyć jej zaczynają, że jej z trudnością przychodzi je podnosić.
Podczas gdy tajemniczy podróżny staczał tę niemą walkę ze swoją piękną przeciwniczką, baron de Taverney to zrzędził, to się śmiał, to mruczał coś pod nosem, to klął jak prawdziwy szlachcic wiejski, lub też szczypał w łokieć biednego La Brie, który na swoje nieszczęście, akurat się w pobliżu znajdował.
Ten sam los byłby spotkał z pewnością i Nicolinę, gdyby nie to, że spojrzenie pana barona padło przypadkowo i z pewnością poraz pierwszy na jej ręce bardzo ładne.
Pan de Taverney miał słabość do pięknych rączek.
W tej słabości czerpały początek wszystkie szaleństwa, jakie wyprawiał za młodu.
— Hej, hej! patrzajcie no, — zawołał, co za śliczne paluszki ma ta bestyjka, co za paznokietki przecudowne! Osobliwość, słowo honoru!... A coby to było, gdyby rąbaniem drzewa i szorowaniem rond-