Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ra, niby szata dziewicza okrywała jego córkę, objaśniał dalej szczegóły wyrobu, pomimo usiłowań Balsama, aby rozmowę zwrócić na inne tory.
— Jedz! jedz... baronie — odezwał się wreszcie de Taverney — bo ci nic więcej nie dadzą; myślisz może, że będzie jeszcze pieczyste, a potem deser także, no, nie łudźże się, bardzo proszę, bo byś się złapał szkaradnie.
— Za pozwoleniem — wtrąciła Andrea, ze zwykłym sobie chłodem — jeżeli mnie Nicolina zrozumiała, dostaniemy jeszcze zaraz leguminę i to sporządzoną według mego własnego przepisu...
— Co? ty dałaś przepis na leguminę twojej pokojówce? Tego tylko jeszcze brakowało, doprawdy!... Jakto? Czyż księżna de Chartauroux albo margrabina de Pompadour wtrącały się kiedy do garnków?... Niech Bóg broni!... Prędzej król usmażył czasem jakiś omlecik dla nich... Przebóg! czyż moja córka... ale nie... nie.... baronie, to nieprawda, nie miej jej tego za złe!...
— Mój ojcze, trzeba przecie koniecznie spróbować — odpowiedziała obojętnie Andrea, i zawołała głośniej trochę: — Nicolino, podawaj...
W tej chwili w progu ukazała się młoda dziewczyna z półmiskiem w ręku.
— Ja tego wcale jeść nie będę! — wrzasnął Taverney z wściekłością i rzucił talerz o ziemię.
— Pan może będzie jadł? — zapytała najobo-