Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/830

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    inne jakie mi dotąd dawałeś; nie w tem jednak leży dla mnie jego zaleta.
    — W czemże więc? powiedz mi ukochana.
    — Tu mamy mieszkać razem.
    — Więc gdy śpisz to wiesz że cię kocham i wierzysz w moje przywiązanie?
    — Młoda kobieta uśmiechnęła się smutno.
    — O tak Józefie, wierzę najzupełniej w miłość twoją, a jednak jest coś, co w sercu twojem ma przede mną pierwszeństwo.
    — A to jest?
    — Mrzonki twoje.
    — Nazwij to raczej wielkim celem, do którego dążę.
    — Ambicja twoja.
    — Dlaczegóż nie powiesz, sława?
    — Boże, Boże! — jęknęła boleśnie Lorenza i łzy polały się z pod jej zamkniętych powiek.
    — Cóżeś zobaczyła? — zapytał przerażony Balsamo.
    — Widzę ciemności nieprzeniknione, a wśród nich widma straszliwe, królowie to niby, ale w rękach niosą ukoronowane swoje głowy, a ty przechodzisz pośród tego tłumu, rozkazujesz i wszyscy są ci posłuszni.
    — Jakto Lorenzo — i ty smucisz się zamiast być dumną ze mnie?
    — Ja, drogi Józefie, wolę cię widzieć dobrym, niż wielkim. Wreszcie szukam siebie wśród tłumu,