Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/740

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potem, pomrukując jak lew poskromiony, rozciął sznury na moich rękach i poszedł rozwiązać mego ojca i matkę.
Ponieważ pieniądze były już podzielone, więc każdy z rozbójników przychodził i kładł swą część na dużym kamieniu. Ani jednego talara nie zabrakło.
Tymczasem ja uczułam, że wracam do życia w ramionach ojca i matki.
— A teraz idźcie — rzekł do bandytów nasz nieznany dobroczyńca.
Ci usłuchali rozkazu i zniknęli w lesie.
— Lorenzo Feliciani — rzekł wtedy do mnie, ogarniając mnie swem władczem spojrzeniem—jedz dalej, jesteś wolna.
Rodzice moi dziękowali nieznajomemu, który mię znał jakimś cudem. Wsiedliśmy znów do powozu; ja z pewnym żalem, jakby jakaś siła nieprzeparta ciągnęła mię ku mojemu zbawcy. Patrzyłam za nim, póki nie zniknął mi z oczu; wtedy dopiero ustąpił dziwny ucisk, jaki czułam w piersi.
W dwie godziny później byliśmy w Subiaco.
— Lecz któż to był ten niezwykły człowiek? — zapytała księżna, wzruszona prostotą opowiadania.
— Racz słuchać dalej, Wasza Wysokość — niestety, nie skończyło się na tem.
— Słucham — odpowiedziała ksieni.
Młoda kobieta tak dalej ciągnęła:
Po drodze rozmawialiśmy naturalnie o tym na-