Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/737

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

re miały braci, spłacały w ten sam sposób haracz dla świetności rodziny. Nie mogłam się więc nawet skarżyć; nie wymagano ode mnie nic więcej, niż to było uświęcone zwyczajem. Matka tylko pieści mnie więcej, wiedząc, że coraz bliższym jest dzień, kiedy będę musiała ją opuścić. Nadszedł on nareszcie. Nowicjat. Ojciec zebrał pięćset talarów na wiano klasztorne i wyjechaliśmy do Subiaco.
Z Rzymu do Subiaco jest ośm lub dziewięć mil, lecz drogi górskie są tak uciążliwe, ze w pięć godzin zrobiliśmy zaledwie trzy mile. Podróż, choć uciążliwa, podobała mi się bardzo. Uśmiechałam się, jak do szczęścia, które dla mnie umierało na zawsze. Przez całą drogę szeptałam ciche słowa pożegnania do drzew, strumyków, skał; zegnałam nawet spalone żarem słońca kobierce traw. Kto wie czy tam w klasztorze będą skały, strumienie, drzewa, trawa...
Droga szła przez las u stóp spiętrzonych skał. Nagłe zatrzymanie się powozu i krzyk matki obudziły mnie z mych marzeń. Ojciec mój chwycił za pistolety.
Zatrzymali nas bandyci. Z obłoków spadłam na ziemię.
— Biedne dziecko! — westchnęła księżna Ludwika, którą opowiadanie coraz bardziej interesowało.
— O tak! Nie przeraziłam się jednak bardzo, bo przecież tym ludziom chodzić mogło jedynie