Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/696

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie jest to piękne, lecz czytelne; warte jest dziesięć su, oto one.
Gilbert wziął je z ukłonem.
— Chleb jest w szafie, panie Gilbercie — rzekła Teresa, na której łagodność i pilność Gilberta wywarły dobre wrażenie.
— Dziękuję — odparł Gilbert — proszę wierzyć, że nigdy nie zapomnę pani dobroci.
— Proszę — rzekła kobieta, podając mu kawałek.
Gilbert już miał odmówić, lecz spojrzał na Jakóba i poznał po lekkiem zmarszczeniu brwi nad wyrazistemi oczami, po gorzkiem skrzywieniu w kątach ust delikatnych, że odmowa mogłaby go zranić.
— Dobrze, wezmę — rzekł.
I udał się do swojego pokoiku, ściskając w ręku pieniądze, które dopiero co otrzymał od Jakóba.
— Nareszcie jestem panem niezależnym — powiedział, wchodząc do swej mansardy; — choć właściwie jeszcze nie, bo mam ten chleb, dany z litości.
I chociaż był głodny, położył go na ramie okiennej. Potem, chcąc zaspać głód, zdmuchnął świeczkę i wyciągnął się na swym sienniku.
Gilbert mało spał tej nocy. Zbudził się nazajutrz równo ze świtem. Przypomniał sobie, co mu powiedział Rousseau o ogrodach, na które wychodzi okienko.
Wychyliwszy się, ujrzał rzeczywiście drzewa