Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/670

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu jakiekolwiek posłanie w twoim gabinecie, przy tych plikach papierów.
— Nie, nie — żywo podchwycił Jakób — to nie jest miejsce, gdzieby spać można. Papiery mogłyby się zapalić.
— Wielkie rzeczy — szepnęła Teresa i głośno dodała.
— Może w przedpokoju?
— I tam nie.
— Widzę więc, że pomimo najlepszych chęci, staje się to niepodobieństwem, bo, jeśli nie w twoim lub moim pokoju...
— Zdaje mi się, Tereso, że nie wpadłaś na myśl właściwą.
— Ja?
— Tak. Wszak mamy pokoik pod dachem.
— Chcesz powiedzieć, strych?
— Nie, to nie strych, tylko gabinecik trochę za wysoki, ale zdrowy, z przepysznym widokiem na ogrody, a to w Paryżu dość rzadkie.
— To nieszkodzi, panie — powiedział Gilbert — niech będzie i strych, bardzo będę szczęśliwy, zaręczam.
— Wcale nie — odezwała się Teresa. — Bo ja tam bieliznę wieszam.
— On ci nie narobi nieładu, Tereso. Wszak prawda, Gilbercie, że ustrzeżesz od wypadku bieliznę tej dobrej gosposi? Ubodzy jesteśmy i każda strata jest dla nas ciężką.
— Może pan być o to spokojny.