jego ujął konie za cugle i skłonił do ruszenia z miejsca.
Nieznajomy pierwszy przerwał milczenie.
— Widzę, że znasz dobrze barona de Taverney, mój przyjacielu!... powiedział.
— Rzecz bardzo prosta, bo jestem u niego od dzieciństwa.
— Może to twój krewny?
— Nie, panie.
— Więc opiekun?
— I to nie.
— A zatem twój pan?
Na słowo „pan“ młodzieniec zadrżał i krew zabarwiła twarz jego, zazwyczaj bladą.
— Ja nie jestem służącym — odparł.
— Musisz przecie być czemśkolwiek — zauważył podróżny.
— Jestem synem dawnego dzierżawcy barona; matka moja wykarmiła pannę Andreę.
— A!... rozumiem: wychowałeś się w tym domu, jako brat mleczny młodej panienki, bo przypuszczam, że córka barona jest młoda?
— Ma lat szesnaście.
Gilbert zamilczał o tem, jak był w tym domu traktowany.
Podróżny zauważył to, skierował zatem rozmowę na inny przedmiot.
— Skądże znalazłeś się na drodze w taką burzę? — zapytał.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/67
Wygląd
Ta strona została skorygowana.