Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/570

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiego fryzjera, jak pan i tę oto suknię, nie dopuści abyśmy zostali na lodzie z powodu karety.
— O, patrzcie! — krzyknęła Chon, jedzie jakaś kareta!
— I nawet zatrzymuje się, — dodał Dubarry.
— Tak, lecz nie wjeżdża, zauważyła hrabina.
Jan poskoczył do okna, otworzył je i począł wołać:
— Biegnijcie, do stu djabłów biegnijcie, bo będzie za późno! Prędko, prędko! Żebyśmy chociaż wiedzieli kto jest naszym dobroczyńcą!
Pokójowcy, hajduki, trabanci popędzili do bramy, lecz już było za późno.
Kareta wybita białym atłasem, zaprzężona parą wspaniałych koni stała przed bramą. Ani śladu woźnicy ni lokaja. Zamiast herbów, widniały na drzwiczkach widocznie w pośpiechu malowane róże.
Jan kazał wprowadzić karetę na dziedziniec, zamknął za nią bramę i wziął klucz. Potem wpadł do gabinetu, gdzie fryzjer czynił przygotowania do czesania.
— Panie! wybuchnął, chwytając Leonarda za ramię, zaklinam cię, powiedz, kto jest naszym duchem opiekuńczym! Dozgonna wdzięczność...
— Proszę uważać, panie wicehrabio, — przerwał młody człowiek z flegmą, ściska mi pan ramię tak mocno, że będę miał całą rękę spuchniętą, gdy przyjdzie czesać panią hrabinę.
— Puść go, Janie, puść! — krzyknęła hrabina.