Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamor nadbiegł.
— Niech poświecą pani aż do przedsionka, i niech powóz brata mojego zajedzie.
Zamor wybiegł jak strzała.
— Naprawdę, zawstydzacie mię państwo — odezwała się pani de Béarn.
Dwie kobiety zamieniły ukłon ostatni.
Kiedy doszli do schodów, wicehrabia Jan pożegnał panią de Béarn i wrócił do siostry. Stara hrabina majestatycznie szła dalej.
Na przodzie kroczył Zamor, za nim dwóch lokajów z lampami, potem pani de Béarn, której tren sukni trochę przykrótki niósł trzeci lokaj.
Brat z siostrą patrzyli z okna na szacowną matkę chrzestną, której tak pilnie szukali i po tylu mozołach znaleźli nareszcie.
W chwili, gdy pani de Béarn schodziła z ostatniego stopnia, na podwórze wjechał powozik i wyskoczyła z niego młoda kobieta.
— A! pani Chon — zawołał Zamor — dobry wieczór, pani Chon!
Pani de Béarn osłupiała, poznała bowiem w przybyłej swego gościa, mniemaną córkę pana Flageot.
Dubarry oknem dawała znaki siostrze.
— Czy ten mały głuptas, Gilbert jest tutaj? — zapytała lokaja, nie widząc hrabiny.
— Nie, pani — odpowiedział — nie widziałem go wcale.