Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O! nic z tego nie będzie! — rzekła hrabina, zachowująca dotychczas milczenie.
— Jakto? — odezwał się król. — Dlaczego nie mianoby uwięzić awanturnika? Wiecie dobrze, iż nie cierpię wojskowych.
— A ja, Najjaśniejszy Panie, utrzymuję, że nic nie zrobią człowiekowi, który zranił pana Dubarry.
— Wytłumacz się, hrabino.
— Bardzo łatwo. Znajdzie obrońcę.
— Kogo?
— Tego, z czyjej namowy działał.
— I ten ktoś będzie go przeciw nam bronił? Bardzo śmiało odzywasz się, hrabino.
— Pani... — wyjąkał de Sartines, chcąc zażegnać burzę.
— Tak, przeciwko wam; nic w tem niema dziwnego. Alboż jesteście wszechwładnym?
Król uczuł pocisk i nasrożył się.
— Czyż mamy w tem dopatrywać sprawy stanu i szukać tak głębokich powodów w nędznym pojedynku?
— Widzicie Najjaśniejszy Panie i wy mnie już opuszczacie! Morderstwo jest obecnie już tylko, podług was, pojedynkiem, ponieważ domyślacie się skąd napaść pochodzi.
— Dobrze, jesteśmy w domu — powiedział król, odkręcając kran fontanny. Woda wytrysła, a ptaki zaczęły śpiewać, rybki pływać i mandaryni spacerować.
— Nie wiecie zatem, Najjaśniejszy Panie, skąd