Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słucham, kochana hrabino, opowiadaj.\
— Wzięła więc nogi za pas, wybiegła z ogrodu i znalazła się na placu, który ma honor nosić imię Waszej Królewskiej Mości, gdy naraz nieznajomy, który ją ścigał, stanął przed nią. Krzyknęła.
— Czyż był taki brzydki?
— Przeciwnie Najjaśniejszy Panie, był to młody człowiek, cery śniadej, z oczyma pełnemi wyrazu i głosem dźwięcznym.
— I twoja bohaterka przeraziła się, hrabino? Dziwi mnie to bardzo.
— Uspokoiła się nieco, gdy mu się przypatrzyła, jednak nie czuła się pewną. Gdyby nieznajomy miał złe zamiary, nie mogła spodziewać się z nikąd pomocy, to też błagalnie złożywszy ręce:
— O panie, rzekła, nie czyń mi nic złego.
Nieznajomy skłonił głowę z prześlicznym uśmiechem.
— Bóg mi świadkiem, iż nie mam złych zamiarów.
— Czego więc chcesz pan odemnie?
— Obietnicy.
— Cóż ja przyrzec mogę?
— Że Spełnisz pierwszą prośbę, jaką będę miał do ciebie.
— Kiedy? zapytała dziewczyna ciekawie.
— Jak będziesz królową.
— Cóż na to dziewczyna?