Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, ale ich niema.
— Wszystkich ośmnastu?
— Wszystkich.
— Cóż u stu tysięcy piorunów! — zaklął podróżny.
— Wicehrabio! — odezwała się młoda kobieta.
— Tak, tak, Chon — zawołał krzykacz — masz rację, bądź spokojna, pohamujemy się. A kiedyż pańskie szkapy powrócą? — zapytał wicehrabia, zwracając się do poczmistrza.
— Nic nie wiem, panie! to zależy od pocztyljonów; może za godzinę, za dwie może...
— Czy pan wiesz, — odezwał się wicehrabia Jan, nasuwając na lewe ucho kapelusz i wystawiając naprzód prawą nogę, — czy pan wiesz, że ja nigdy nie żartuję?
— Bardzo mi przykro i wolałbym, aby usposobienie pana było skłonniejszem do żartów.
— Zobaczymy!... Natychmiast zaprzęgać! — zawołał pan Jan — albo, słowo honoru, że źle będzie.
— Chodź pan ze mną do stajni i jeżeli choć jednego konia znajdziesz u żłobu, zabieraj go sobie darmo.
— Hipokryta! A jeżeli znajdę ich sześćdziesiąt?
— Byłoby to zupełnie to samo co ani jednego, bo wszystkie te sześćdziesiąt koni należą do króla.
— Więc cóż stąd?
— To, że się tych koni nie wynajmuje.