Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sire, nie mogła widzieć, iż Gilbert pożerał oczami Andreę.
Lecz Andrea nic nie widziała, prócz domu, w którym się urodziła i w którym umarła jej matka.
Nakoniec kareta się oddaliła. Gilbert, już przed chwilą tak mało obchodzący podróżnych, teraz stał się dla nich niczem.
Taverney, Andrea, Nicolina i La Brie — wstępowali teraz w świat nowy. Wszyscy myśleli o tem, co ich czeka.
Baron rachował, że w Bar-le-Duc zaciągnie z łatwością pożyczkę na serwis Balsama.
Andrea odmawiała cicho modlitwę, jakiej ją matka nauczyła, dla odpędzenia szatana pychy i ambicji.
Nicolina poprawiała chusteczkę, zsuwaną przez wiatr, za mało jednak jeszcze, niż tego pragnął pan de Beausire.
La Brie rachował w głębi kieszeni dziesięć luidorów, danych mu przez królową i dwa, które dostał od Balsama.
Pan de Beausire galopował.
Gilbert zamknął wielką bramę w Taverney, zawiasy zgrzytnęły, jak zwykle, z braku oliwy.
Następnie pobiegł do swej stancyjki, wyjął z komody dębowej gotowe zawiniątko i założył je na koniec laski dereniowej. Rozrucił pościel, rozdarł siennik i wyciągnął papier, w którym zawinięty był talar błyszczący. Były to oszczędności Gilberta, składane przeszło od trzech lat.