Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze idzie — pomyślała — nie pojadę do Paryża.
Myśli jej towarzyszyło westchnienie.
— Wiesz — rzekła opierając się łokciami na oknie — wiesz, że państwo wyjeżdżają z Taverney.
— Wiem — odpowiedział Gilbert.
— A wiesz dokąd jadą?
— Do Paryża.
— Wiesz, że i ja jadę także?
— Nie, o tem nie wiedziałem.
— A cóż ty na to?
— Jeżeli ci to sprawia przyjemność, to i owszem, winszuję...
— Jak, jak powiedziałeś?
— Powiedziałem: jeżeli sprawia ci to przyjemność — to ci szczerze winszuję.
— To zależy — odpowiedziała Nicolina.
— A więc znowu masz mi coś do powiedzenia?
— Chcę ci powiedzieć, że od ciebie tylko zależy, ażeby mi się nie podobało.
— Nie rozumiem — odparł Gilbert, siadając w ten sposób na oknie, że kolanami dotykał rąk Nicoliny, i że mogli prowadzić rozmowę, ukryci w bluszczach otaczających ich głowy.
Nicolina spojrzała czule na Gilberta, a on uczynił szyją i ramionami ruch, mający oznaczać, że nic zgoła nie rozumie.
— Skoro tak... to dobrze... Skoro wszystko ci wypowiedzieć trzeba, to słuchajże.
— Słucham — odpowiedział zimno.