Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1892

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twierdzić! O! znam siłę i zręczność twoich rozumowań, ale nato wcale się nie zgadzam.
Starzec potrząsnął głową.
— A zresztą — dodał młodzieniec — poco myśleć o śmierci królewskiej, któż tu o tem mówi?
Jeszcze się nam ten dostojny pieszczoszek wywinie z niebezpieczeństwa.
Ospa! To i cóż z tego! ma przy sobie takich lekarzy jak Bordeu i La Martiniére.
Tylko, że teraz lud francuski nie daje na mszę za jego zdrowie, jak na początku choroby... Wszystko się sprzykrzy.
— Milcz, młodzieńcze, milcz — zawołał nagle wzburzony starzec — mówisz o człowieku, na którego zwrócony jest w tej chwili palec Boży.
Młodzieniec, zdziwiony tą szczególną mową, spojrzał na towarzysza, który nie spuszczał oczu z królewskiego pałacu.
— Może pan masz dokładniejsze nowiny ode mnie? — spytał sarkastycznie?
— Patrz pan! — rzekł starzec, wskazując palcem jedno z okien pałacowych — widzisz tam?
— No? — Okno oświetlone.
— Ale jak oświetlone?
— Świeca stoi w latarce.
— Tak.
— I cóż z tego?
— Czy wiesz, młodzieńcze, co ta świeca oznacza?
— Nie, panie.