Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1870

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem szukajmy przyczyny, nietylko moralnej, ale i materjalnej. Bóg zabrania matce przywiązywać się tak bardzo do dziecka, bo to jeszcze słaba, delikatna, roślinka, wystawiona na zło i cierpienia; kochać więc tak słabą istotkę, jest to narażać się na rozpacz.
— Doktorze — szepnęła Andrea — poco mi mówisz o tem?... skąd ta nagła bladość, Filipie?
— Droga moja — przerwał młodzieniec — posłuchaj mojej rady: jesteś już zdrowszą, wstąp do klasztoru.
— Ja!... Mówiłam ci już, że nie opuszczę mego syna.
— Dopóki będzie cię potrzebował, dziecko moje — wyrzekł wolno doktór.
— Mój Boże! — krzyknęła młoda kobieta — coś się stało okropnego? Mówcie!
— Ostrożnie — szepnął doktór do ucha Filipowi — biedna kobieta jest jeszcze bardzo osłabiona.
— Nie odpowiesz mi bracie. O!...
— Wiesz, iż przeszedłem przez Point-du-Jour, gdzie twój syn jest u mamki.
— Tak. A więc?...
— Otóż... dziecko jest słabe...
— Słabe! drogie maleństwo. Prędzej, Małgorzato... Małgorzato... powóz! pojadę do niego!
— Niepodobieństwo — zawołał doktór — jeszcze nie wolno pani wyjść, a tembardziej jechać.
— A mówiłeś mi pan przed godziną, iż to moż-