Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1856

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je do piersi z dobrotliwością, która wzruszyła ojca do głębi.
— Nie oszukano mnie — rzekł — jesteś pani uczciwą kobietą; chłopczyka tego powierzę pani. Ile pani płacił miesięcznie pan Niquet?
— Dwanaście franków, ale pan Niquet jest bogaty; nieraz przysyłał mi też po kilka franków na cukier.
— Matko Magdaleno — odrzekł z dumą Gilbert — to dziecko płacić wam będzie dwadzieścia franków miesięcznie, co wyniesie dwieście czterdzieści franków rocznie.
— Jezusie!... — zawołała kobieta, klasnąwszy w dłonie. — Dziękuję panu.
— Oto za pierwszy rok — i Gilbert położył na stole dziesięć pięknych luidorów, widok których zachwycił kobiety..
— Ale — jeżeli dziecko umrze? — spytała mamka.
— Byłoby to straszne nieszczęście, które, mam nadzieję, nie nastąpi. Zatem rachunek już zapłacony, czyście zadowoleni?...
— O!... tak!... tak, panie.
— To dopiero zapłata za rok jeden, dalej...
— Więc dziecko u nas pozostanie?...
— Prawdopodobnie.
— W takim razie zastąpimy mu rodziców.
Gilbert zbladł.
Tak — wyjąkał stłumionym głosem.