Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1845

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę pani, dziecka niema.
— Słyszałam kroki przed chwilą... mamka zapewne przyszła, ale gdzie jest mój brat? zobacz, może w swym pokoju...
Małgorzata pobiegła do sąsiedniego gabinetu.
— Nikogo niema!
— A! proszę pani, ktoś otwiera drzwi ogrodu.
— Zobacz prędzej!
— Pan Filip powraca... Wejdź pan!
Filip wszedł rzeczywiście; za nim wsunęła się mamka w grubym płaszczu chłopskim.
— Siostro moja, jestem, jestem...
— Jakiś ty dobry, mój bracie, tak się tem trudzisz i niepokoisz.
A! mamka... bałam się, że już odjechała...
— Jakto?... dopiero ją przywiozłem.
— Chcesz powiedzieć, że powraca? O, słyszałam kroki...
— Nie pojmuję, o czem mówisz... nikt...
— O! dziękuję ci, bracie, żeś nie wywiózł tego dziecka, zanimbym je uściskała, znasz moje serce... Filipie... bądź spokojny, będę kochała mego... syna.
Filip okrywał pocałunkami twarz siostry.
— Powiedz mamce, niech mi je poda... — szepnęła matka.
— Ależ, panie — ozwała się Małgorzata — wszak pan wie, że niema tutaj dziecka.
— Co?! co mówisz? — zawołał Filip.
Andrea patrzyła na brata obłąkanym wzrokiem.