Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1835

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Filip wymówił te słowa głosem, który wstrząsnął księżnę do głębi.
— Przyjdzie dzień — rzekła — gdy będę mogła wykonać to, o czem obecnie mi tylko marzyć wolno. Panie, siostra twoja ma wolny wstęp do Saint-Denis.
— Dziękuję Waszej Wysokości.
— Co do pana... chcę, abyś mnie poprosił o co.
— Ależ, Wasza Wysokość...
— Każę...
— Marja-Antonina wyciągnęła ku niemu rękę, okrytą glansowąną rękawiczką.
Młodzieniec przykląkł i powoli przycisnął do niej gorące usta.
— Czekam na prośbę! — rzekła delfinowa, tak wzruszona, że nie usunęła ręki.
Filip schylił nisko głowę. Fala gorzkich myśli zalała mu mózg, jak burza rozbitka.
Wstał blady i zmieniony, oczy zalały mu się łzami.
— Błagam o paszport na wyjazd z Francji — rzekł — w dniu, w którym siostra moja wstąpi do klasztoru.
Delfinowa cofnęła się przerażona; może zrozumiała boleść, miotającą tym biednym rozbitkiem, bo nie znalazła innych słów, nadto jedno, jakie wymówiła prawie niezrozumiale:
— Dobrze!...
I znikła w alei cyprysowej, w alei drzew, które zdobią grobowce i wiecznie zachowują zieloność.