Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1811

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeżeli Andrea prześladować mnie będzie swem wiecznem: „ja cię wcale nie znam“. Może to nawet lepiej — dodał pocichutku — nic mnie już nie przywiązuje do tej kobiety; sama dobrowolnie zerwała wszystkie węzły, jakie nas łączyły.
Mówiąc to, rzucał się z gniewu na swym sienniku, wyrywał sobie włosy z głowy, przypominał sobie dźwięk jej głosu, królewską postawę, klasyczną główkę i szalał, ale szalał, bo kochał, bardzo kochał.
Słońce stało już wysoko na niebie. Gilbert zapragnął wyjrzeć oknem; myślał, że zobaczy Andreę na ganku lub w ogrodzie.
Ale siłą woli powstrzymał tę chęć, przypomniał sobie pogardliwe słowa dumnej baronówny i cofnął się w głąb izdebki.
— Nie, nie — wyrzekł z goryczą — nie będziesz patrzył, nie wolno upajać się trucizną. To okrutnica, ona nigdy, nigdy nie odezwała się po ludzku do ciebie, ona sama jest przyczyną swego nieszczęścia. Mnie, niewinne dziecko, zamieniła w tygrysa.
— To istota bez czucia i religji; ona nie chce dać ojca swemu dziecku, biedną istotę rzuci w otchłań, skaże na głód, na śmierć może. Gilbercie, zabraniam ci myśleć o tej kobiecie i o przeszłości. Życie swe pędzisz, jak zwierzę, w pracy i zaspakajaniu potrzeb materjalnych, a pamiętaj o tem zawsze, że przywrócenie ci szacunku zależy od ciebie; pamiętaj, abyś wyżej stał ponad tymi