Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1802

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic nie wskazuje, ażeby dom zajmowali inni lokatorzy; żadnego światła nie widać i taka cisza. Zobaczmy.
Gilbert miał jedną zaletę: co zamierzył, wykonywał natychmiast.
Cichutko otworzył drzwi od poddasza, poomacku, jak sylf jakiś, przesunął się obok drzwi Rousseau’a, na pierwszem piętrze otworzył okno, i po rynnie ześlizgnął się nadół, do ogrodu, z narażeniem na podarcie nowego ubrania.
Stanąwszy na ziemi, odczuł znów wzruszenie, jakiego doznał przy pierwszej tu bytności.
Piasek zaskrzypiał pod jego stopami i po chwili poznał furtkę, którą Nicolina wprowadziła Beausire‘a. Bez namysłu wszedł na ganek i przycisnął usta do klamki.
Wszak Andrea nieraz opierała na niej rękę; dla Gilberta było to dostateczne, aby to miejsce ucałować. Ono mu się wydawało świętością.
Wtem lekki szelest jakiś zwrócił jego uwagę, szelest z wewnątrz, jakgdyby lekki odgłos kroków po podłodze.
Cofnął się.
W głowie, tak obarczonej myślami od dni dziesięciu, mąciło mu się zupełnie.
Pod drzwiami ujrzał jakieś światełko.
Wydało się, że zabobon, ten syn ciemności i wyrzutów sumienia, wywołał przed oczyma jego widmo, widziadło jakiejś duszy pokutującej, że na