Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1771

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giemu, a obetnij język mówiącemu, tak odpowiada mężczyzna, szlachcic — baron de Taverney Maison-Rouge!
— Szlachcic, noszący to nazwisko, wie naprzód, że nie powinien czynić nic takiego, coby prowadziło do hańby, dlatego nie odpowiem na pańskie rozumowania. Czasem jednak niewinnie się popada w hańbę, jak ja i moja siostra teraz...
— Przejdźmy, proszę, do Andrei. Jeżeli mężczyzna musi działać, kobieta powinna czekać cierpliwie. Do czego służy cnota, panie filozofie, jeśli nie do odpychania ataków występku. Gdzież triumf cnoty, jeśli nie może stawić czoła występkowi?
I Taverney zaczął się śmiać nerwowo.
— Panna de Taverney boi się... nieprawdaż? Więc się czuje słabą...
Filip zbliżył się do starca.
— Panie — rzekł drżącym głosem — panna de Taverney nie jest słabą, ale jest zwyciężoną! wpadła w zasadzkę.
— Co?
— Czemu się pan i teraz nie śmiejesz? czemu nie znajdujesz sposobu, na starcie tej hańby?
— Nie pojmuję.
— Zrozumiesz pan zaraz. Nikczemnik jakiś wprowadza kogoś do pokoju panny de Taverney...
Baron zbladł.
— Nikczemnik ten — ciągnął przez zaciśnięte zęby Filip — chciał, ażeby nazwisko de Taverney, twoje... moje nazwisko, było zhańbione! No cóż,