Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1725

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co pan możesz? — zawołał Filip z iskrzącemi oczyma.
— Pytam właśnie pana o to.
— Możesz mi pan honor ten powrócić!
— Ależ pan jesteś chyba warjatem! — zawołał Balsamo.
I wyciągnął rękę do dzwonka, ale tak bez żadnego uniesienia, że Filip go powstrzymał.
— Ja jestem warjatem? — zawołał głosem urywanym. — Więc pan się nie domyślasz, że idzie tu o siostrę moją, którą zemdloną porwałeś w swoje objęcia 31 maja, którą zaniosłeś do domu, podług pana uczciwego, a podług mnie podłego; idzie tu o siostrę moją, o której honor upominam się z bronią w ręku.
Balsamo wzruszył ramionami.
— Poco cały ten potok słów w tak prostej sprawie?...
— Nieszczęsny!
— Panie, co za jakimś rozpaczliwym i pełnym gróźb głosem przemawiasz pan do mnie?... Czy nie posądzasz mnie pan czasem o odarcie z honoru panny de Teverney?...
— Tak właśnie, nikczemniku!
— I znów obelga bezcelowa, mój panie; skąd panu podobna myśl przyszła, u djabła, do głowy?...
Filip się zawahał; ton, jakim przemawiał Balsamo zbijał go z tropu. Był to albo szczyt arogancji, albo głos czystego sumienia.
— Co mi tę myśl poddało?