Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1700

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ra nic tego wszystkiego nie rozumiem, która patrzę na was, jak na warjatów, co postanowili mnie o śmierć przyprawić z rozpaczy, jeżeli nie ze wstydu.
— Dobrze, dobrze... umieraj, jeżeli nie chcesz wyznać swej winy, umieraj i niechaj Bóg cię sądzi, bo ja uderzam...
I szpada, jak błyskawica, spoczęła ostrzem na piersiach dziewczyny.
— Zabij mnie! zabij!... — zawołała, podsuwając się pod cios wymierzony i rzucając się na ostrze z takim wybuchem rozpaczy i boleści, że szpada już już byłaby przeszyła jej piersi, lecz Filip cofnął gwałtownie rękę, przerażony widokiem purpurowych kropli krwi, które trysnęły na białe muśliny, spowijające biust Andrei.
Młody człowiek, którego gniew wyczerpał się wraz z siłami, cofnął się w tył, wypuścił z rąk broń, a rzucając się z łkaniem na kolana, chwycił siostrę w objęcia.
— Nie, nie, Andreo, nie ty, lecz ja umrzeć powinienem. Nie kochasz mnie już, wyparłaś się mnie zupełnie, co mi zatem po życiu! Kochasz kogoś do tego stopnia, iż wolisz śmierć moją, niż wyznanie. O! Andreo! nie ty, ale ja umrzeć muszę!
I zrobił ruch, jakby chciał uciekać, ale Andrea pochwyciła go oburącz za szyję, okrywała pocałunkami, we łzach kąpała.
— O! nie, Filipie, dobrze chciałeś zrobić przed chwilą, zabij mnie, zabij! skoro mówią, żem ja win-