Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1660

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czasu, jaki sobie naznaczył, pożegnał oficerów, nie zaając się widzieć ich lekceważenia i sarkazmu, pokrytego zresztą powierzchowną grzecznością, która naówczas była jeszcze cnotą francuską, i mimowolnym szacunkiem, jaki budzi zawsze człowiek honorowy.
Otóż w terminie, jaki naznaczył sobie do czekania na nominację, a której oczekiwał z obawą raczej niż z upragnieniem, wsiadł na koń i puścił się do Paryża.
Trzy dni, jakie mu droga zajęła, wydały mu się śmiertelnie długimi, im bardziej zaś zbliżał się do celu, tem większy ogarniał go niepokój z powodu milczenia ojca, a szczególnie Andrei. Obiecywała mu wszakże pisywać przynajmniej dwa razy na tydzień.
Około południa Filip wjeżdżał do Wersalu. Noc całą spędził bezsennie, a był tak zatopiony w myślach, że nie spostrzegł wcale Richelieu’go w ekwipażu, ani nie poznał barw jego ludzi.
Zsiadłszy z konia, podszedł do żelaznych sztachet parku, przy których ostatni raz żegnał się z Andreą w dniu odjazdu, w dniu, kiedy młoda kobieta, bez żadnych ku temu przyczyn, — powodzenie bowiem rodziny zdawało się w owej chwili dochodzić do szczytu, — jakby proroczem przeczuciem wiedziona, nie mogła się oprzeć rozpaczy.
I on wtedy, pod wpływem smutku Andrei, uległ równie jak i teraz jakiemuś przesądnemu niepokojowi, starał się otrząsnąć, ocucić, pozbyć się tego