Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1646

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto, więc to pan na serjo?...
— Ja, ja, we własnej mojej osobie.
— Lepiej późno, jak nigdy — dorzuciła hrabina.
— Pani — rzekł marszałek — gdy się człowiek starzeje, to się robi kapryśnym.
— To ma znaczyć, żeś się przeprosił ze wzgardzonem Luciennes?
— To znaczy, że jestem opanowany wielką miłością, która mnie opuściła jedynie z kaprysu...
— I która powraca...
— Już powróciła, cudownie kończysz moje myśli, hrabino — rzekł siadając w najwygodniejszym fotelu, który od pierwszego rzutu oka zauważył.
— O!... o!.., musi w tem kryć się inny jeszcze powód, o którym nie mówisz; sam kaprys nie powoduje takim jak pan człowiekiem.
— Hrabino, niesłusznie mnie obwiniasz, jestem daleko lepszy, niż się wydaję, i jeżeli powracam, to...
— To?... — przerwała hrabina.
— Z całego serca.
Hrabina i pan d‘Aiguillon parsknęli śmiechem.
— Jakto szczęśliwie, że mamy odrobinę rozumu, którą możemy pojąć ten wielki rozum, jaki pan posiadasz.
— Jakto?...
— O, zapewniam pana, że głupcy nie zrozumieliby cię, staliby zdumieni i napróżno poszuki-