Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1580

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Podobny był do zwierzęcia, schwytanego w samotrzask, które, pchnięte nożem myśliwskim, podnosi śmiało krwawy wzrok, pełen nienawiści i zemsty, pełen wymówki i zdumienia.
— Czyż podobna — zdawało się mówić spojrzenie starca, tak jeszcze wyraziste — czyż podobna, aby takie nieszczęście, taki zawód, taki cios spotykał mnie z powodu tak mizernej istoty, jak ten człowiek, klęczący o cztery kroki ode mnie, przy tak pospolitym przedmiocie, jak ta umarła kobieta?.. Czyż to nie jest przewrót natury, wstrząśnienie nauki, zaćmienie rozumu, aby uczeń tak pospolity, nadużył zaufania — takiego jak ja — mistrza?... Czyż to nie jest wreszcie potworne, aby źdźbło prochu zatrzymało koło wspaniałego wozu w jego biegu wszechpotężnym, nieśmiertelnym?...
Balsamo był złamany, oniemiały, bez ruchu, prawie bez życia; żadna myśl ludzka nie powstała jeszcze w jego mózgu.
Jego Lorenza!... jego żona, jego bóstwo, istota podwójnie mu droga, jako jego anioł opiekuńczy i jego kochanka!... Lorenza, jego szczęście i jego sława, jego teraźniejszość i przyszłość, jego siła i wiara... Lorenza, jego wszystko co ukochał, czego pragnął, na czem dumę swą zasadzał... Lorenza, była dlań na wieki stracona!...
Nie krzyczał, nie płakał, nie wzdychał nawet.
Nie mógł się jeszcze pogodzić z myślą, że tak straszny cios spadł na niego.
Podobny był do nieszczęśliwych, zaskoczonych