Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1567

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, Sartines, idź już sobie, idź!... — rzekł król, wzruszając ramionami.
— Co do mnie — dodałam — zabraniam panu nietylko wstępu do siebie, — ale ukłonu nawet.
Sartines stracił kompletnie głowę, podszedł ku mnie i pocałował pokornie w rękę.
— Niech będzie, jak chcesz, hrabino — powiedział — ale ostrzegam cię, że gubisz państwo. Pani protegowany, ponieważ tak koniecznie obstajesz przy tem, będzie oszczędzony przez agentów moich.
Balsamo wpadł w głęboką zadumę.
— No i cóż — przerwała hrabina, czy mi nie podziękujesz, że ci oszczędziłam zapoznania się z Bastylją?
Balsamo, zamiast odpowiedzi, wyjął z kieszeni flakonik, napełniony płynem — jak krew — purpurowym.
— Masz hrabino, za wolność, jaką mi dałaś, ofiaruję ci dwadzieścia lat drugiej młodości.
Hrabina, wsunąwszy flakonik za gors, odjechała szczęśliwa i triumfująca.
Balsamo pozostał w zamyśleniu.
— Gdyby nie kokieterja tej kobiety, byliby uratowani — mruknął. Drobna nóżka kurtyzany popchnęła ich w głęboką przepaść. Wyraźnie Bóg jest z nami!..