Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1554

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Balsamo pozdrawiał ją jeszcze ręką, ale już spała.
— Była tak piękną, tak anielsko-dziewiczą, z falą rozpuszczonych splotów, z ustami nawpół otwartemi, z rumieńcem, jak różowa jutrzenka, na alabastrowej twarzy i zamglonemi oczami, ale tak była niepodobną do kobiety, że Balsamo wrócił do niej, ujął jej rękę, ucałował ramiona i szyję raz jeszcze, lecz ust jej dotknąć nie chciał.
Dwa uderzenia rozległy się znowu; albo dama się niecierpliwiła, albo Fryc był w obawie, że pan nie słyszał.
Poskoczył do drzwi; w chwili kiedy je za sobą zamykał, zdało mu się, że posłyszał drugie skrzypnięcie, podobne temu, które słyszał przedtem, otworzył znów drzwi, spojrzał naokoło, lecz nie zobaczył nic. Nic, tylko Lorenzę leżącą i dyszącą pod ciężarem uczuć, przygniatających jej piersi.
Zamknął drzwi i pobiegł do sali, bez trwogi, bez obawy, z rajem w duszy.
Mylił się jednakże: nie sama miłość przygniatała pierś Lorenzy i przyspieszała jej oddech.
Lorenza śniła; straszne obrazy ponurego snu otoczyły ją ciemnością, zasłaniającą wszystko: zdawało jej się, że w suficie dębowym robi się okrągły otwór i coś nieokreślonego, jakby wielka rozeta, oderwawszy się od sufitu, spuszcza się nadół z ponurym świstem, wolnym miarowym ruchem; czuła, jakgdyby jej coraz tchu brakowało, i jakby już miała się udusić pod ciężarem tego, wprost