Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1542

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gnął na się gniew Boga, wykradłszy tajemnicę jego potęgi; czy ten Bóg rozgniewany, nie nasłał nań Lorenzy, aby uśpiła czujność jego, podeszła kłamstwem, upoiła słodyczą, a dopiąwszy swego celu znikła, aby ukazać się pod postacią mściwej Eumenidy.
Prędko się jednakże uspakajał, nieustanne wybuchy miłości i pragnienie pieszczot rozpraszały wszystkie obawy.
Gdyby Lorenza grała komedję, — mówił sobie, — gdyby miała zamiar uciec, szukałaby sposobności, aby mnie oddalić, znalazłaby zawsze powody do pozostania w samotności, tymczasem daleką jest od tego, jej ramiona zawsze przykuwają mnie łańcuchem nierozerwalnym; jej gorące spojrzenie mówi mi ciągle: „Nie odchodź“; jej głos słodki ciągle mi powtarza: „Zostań przy mnie“.
I wtedy odzyskiwał znowu Balsamo zaufanie w siebie samego i w swą umiejętność.
Bo i dlaczegóż tajemnice, którym zawdzięczał swą władzę i znaczenie, staćby się miały naraz mrzonką, która się rozwiała, jak dym po zgasłym płomieniu?... Nigdy, odnośnie do niego, Lorenza nie była tak jasnowidzącą; każdą myśl, rodzącą się w mózgu, każde uczucie, wzruszające mu serce, odczuwała i powtarzała natychmiast.
Pozostawało mu więc tylko zbadać, czy to jasnowidzenie było jedynie wynikiem sympatji i uczuć, wiążących ich dusze; czy poza obrębem koła, zakreślonego miłością, koła, na które siła