Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1539

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Błagam o nie na kolanach, zaklinam, żebrzą, to życie, to miłość, to szczęście nadziemskie.
— Ale czy ci wystarczy, że zostaniesz moją żoną? bo ja cię kocham szalenie... gorąco!...
— Wiem, bo czytam to w twem sercu.
— I nigdy mnie nie oskarżysz, ani przed ludźmi ani przed Bogiem, że skorzystałem z chwili, że cię podszedłem?
— Nigdy a nigdy! Przeciwnie przed Bogiem i ludźmi dziękować ci będę, że dałeś mi szczęście i miłość, bo miłość, to jedyne dobro, jedyna perła, jedyny skarb tego świata.
— Czy nigdy, biedna gołąbko, nie pożałujesz twych skrzydeł, unoszących cię w niebiosa? Bo wiedz o tem, że nie wzniesiesz się już, niestety, w nadziemskie strefy, aby szukać dla mnie u Jehowy promyczka światła, które składał niegdyś na czole proroków swoich. Kiedy będę potrzebował spojrzeć w przyszłość, kiedy będę chciał dowiedzieć się o tem, co się stać ma dopiero, kiedy będę chciał ludziom głosić słowa prawdy, głos twój już mi, niestety, nie odpowie, twe oko jasnowidzące już mi nie posłuży. Miałem w tobie zarazem i kobietę ukochaną i genjusz opiekuńczy, pomocny... Teraz mieć będę kobietę tylko i jeszcze...
— Wątpisz! wątpisz! — zawołała Lorenza, widzę, że zwątpienie niby czarna noc, zalega twoje serce.
— Czy zawsze będziesz mnie kochać, Lorenzo?
— Zawsze a zawsze!