— Gdzież on jest?
— Konno przejeżdża przez miasto, które znam wybornie.
— Cóż to za miasto?
— Nancy! Nancy! gdzie byłam w klasztorze.
— Czyś pewna, że to on?
— O! tak, pochodnie, któremi jest otoczony, oświetlają twarz jego.
— Pochodnie? — wyrzekł Balsamo zdziwiony — skądże pochodnie?
— Konno jedzie! konno! przy drzwiczkach złocistej karety.
— A! — wyrzekł Balsamo, jakgdyby zrozumiał — a któż jest w karecie?
— Młoda kobieta... O! jaka wspaniała, jaka piękna! jaka czarująca! O! to dziwne, zdaje mi się, że ją już widziałam; nie, nie, omyliłam się, to Nicolina jest do niej podobna.
— Nicolina podobna jest do tej kobiety tak dumnej, tak majestatycznej, tak pięknej?
— Tak! tak! ale jak jaśmin do lilji.
— Co się dzieje w tej chwili w Nancy?
— Młoda kobieta wychyla się z karety i daje znak Filipowi, ażeby się zbliżył; posłuszny jest, zbliża się, odkrywa głowę z głębokim szacunkiem.
— Czy możesz słyszeć, co sobie powiedzą?
— Będę słuchała — wyrzekła Andrea, powstrzymując Balsama ruchem ręki, jakby chciała ażeby żaden szmer nie odrywał jej uwagi.
Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/136
Wygląd
Ta strona została przepisana.