Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/1279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rousseau zapalał się coraz bardziej.
— Cóż może być wznioślejszego! wieki-wszystkie, ludzkość cała nareszcie przejrzy, a potomność wieńczy laurem popiersie Rousseau’a, obywatela z Genewy, który, chcąc dowieść, iż umie słowa w czyn zamienić przez całe życie był wiernym swemu godłu:Vitam impedere vero“.
Podniecony filozof siadł do fortepianu, wysnuwał najcudniejsze melodje.
Ściemniło się zupełnie.
Rousseau otworzył drzwi jadalni; na krześle spała Teresa; starzec włożył nowe ubranie, przejrzał się w lustrze i cichutko wysunął się na ulicę.
Cisza była zupełna, dorożki rzadko kiedy przejeżdżały tędy, natomiast przechodniów była znaczna liczba; Rousseau szedł za innymi.
Grajek jakiś stał przed bramą domu, do którego dążył nasz filozof. Paryżanie kochają muzykę, to też wokoło podwórzowego artysty zgromadziło się kilkanaście osób i tamowało przejście przechodniom.
Rousseau zauważył, że część tych przechodniów ginęła gdzieś, jakby zapadała się pod ziemię, odgadł manewr i postanowił ich naśladować.
W tejże chwili przejeżdżał jakiś kabrjolet, całe towarzystwo spojrzało w tę stronę, a nasz filozof wszedł do bramy.
Po sekundzie dostrzegł w ciemnej bramie człowieka, czytającego gazetę; trzymał on małą lampkę w ręku.